George Orwell w powieści „Rok 1984” podaje: „Czy nie rozumiesz, że nadrzędnym celem nowomowy jest zawężenie zakresu myślenia? W końcu doprowadzimy do tego, że myślozbrodnia stanie się fizycznie niemożliwa, gdyż zabraknie słów, żeby ją popełnić. (…) Z roku na rok będzie coraz mniej słów i coraz węższy zakres świadomości”.
Wizjonerstwo Orwella odsłoniło się w jego powieści o fikcyjnym państwie zwalczającym myślozbrodnie − wszystko, co nie tchnęło nowomową, lecz starym językiem. Źródłem nowomowy ustanowiono w tej krainie książkę z nowymi słowami. Przymus posługiwania się nowomową był w istocie rzeczy zamachem na tradycję. Podejrzanych o używanie starego języka uważano za dopuszczających się myślozbrodni. A myślozbrodniarzy czekały nie lada tortury psychiczne, wskutek których wyzbywali się pamięci o niepoprawnych słowach, czyli zbrodniczych. Ten rodzaj przemocy, we współczesności nazywany praniem mózgu, kończyło potwierdzenie całkowitego oczyszczenia pamięci myślozbrodniarza ze starego słownictwa. Dlatego też myślozbrodnię Orwell określa w powieści jednoznacznie: „Myślozbrodnia nie pociąga za sobą kary śmierci. JEST śmiercią”. Podobny wydźwięk ma znana wypowiedź Józefa Piłsudskiego: „Ten, kto nie szanuje i nie ceni swej przeszłości, nie jest godzien szacunku teraźniejszości ani prawa do przyszłości”.
W historii nie trzeba długo szukać, żeby znaleźć odpowiedniki takich systemów − wystarczy przykład PRL-u i choćby cenzury stojącej na straży słowa „jedynie poprawnego”. Prawda i krytyka, mające wielu swoich wyrazicieli, stawały w opozycji wobec ówczesnej władzy i propagandy. Zwalczała je cenzura i aparat bezpieczeństwa. Orwell przewidział tę sytuację i podobne − totalitaryzmu. Schronił swoje proroctwa w fikcji literackiej. A mimo to jego powieść „Rok 1984” była zakazana przez czujne PRL-owskie władze, posługujące się oczami i umysłami wytrawnych suflerów-znawców, zatrudnianych na stanowiskach cenzorów.
Orwellowskie ostrzeżenie zdaje się sięgać dalej. We współczesności ścieramy się z niejednym obliczem nowomowy. A czymże są na przykład emotikony lub hasła, równoważniki zdań w komentarzach na platformach społecznościowych? Technika wyznacza ramy, formy wypowiedzi i dialogu. Jest narzędziem w rękach właścicieli platform i innych komunikatorów. To przyczyna czy skutek, a może przypadek, że zanika w prowadzonych na nich dialogach mowa ciągła, objaśniająca, polemizująca, żartobliwa, dygresyjna? A czy permanentne minimalizowanie treści nie stwarza niepostrzeżenie schematu z nawykiem ograniczania myślenia? I czyż organizacja społeczeństw we współczesnych systemach jest odległa od tworzenia coraz to nowych ksiąg z nowomową?
Wielość słów w dialogu podobnie jak literatura staje się balastem. Unaoczniają to z jednej strony ubogie w słowa dialogi, zwłaszcza młodych pokoleń, niemal już powszechnie korzystających z telefonów komórkowych, tabletów, laptopów i często uzależnionych od tych urządzeń, a z drugiej − statystyki demistyfikujące czytelnictwo, mimo że odzwierciedlające je krzywe na wykresach ostatnio odrobinę się uniosły ponad poziom wywołujący we mnie i obserwatorach rynku książki bardziej trwogę niż tylko konsternację.
Byle szybko, byle jakieś sedno „wyłapać”, byle nie angażować kory mózgowej do dociekań, rozwoju świadomości, wiedzy − oto nie tylko w interakcjach jeśli nie powszechna praktyka, to przynajmniej skłonność − Stefania Pruszyńska
Byle szybko, byle jakieś sedno „wyłapać”, byle nie angażować kory mózgowej do dociekań, rozwoju świadomości, wiedzy − oto nie tylko w interakcjach jeśli nie powszechna praktyka, to przynajmniej skłonność. Ludzka percepcja nie jest nieograniczona. Świadomość, atakowana informacjami płynącymi nieprzerwanie na przykład z nieodłącznego już telefonu komórkowego, dokonuje selekcji, lecz może nie być w stanie chłonąć szczegółów. W tym tkwi zapewne jedna z przyczyn, że analogicznie obierana jest prosta droga myśli do słowa w rozmowie, oszczędzająca czas, najmniej kłopotliwa, bo nie zawracająca głowy, czyli nie angażująca w tworzenie pełnego przekazu. A to droga podstępna − na jej końcu nie widać nic więcej prócz przytępionej wrażliwości. Skarlałe do jakowychś ledwie żywych wartości i treści mało co może ocucić.
Z innej bajki lektura rosnącej góry wielosłowia instrukcji, regulaminów, licencji? Odhumanizowane treści, niesione przez setki słów, stanowią prawdziwe wyzwanie dla każdego użytkownika komputera i Internetu. Rację bytu nadają im właściciele różnych dóbr technicznych, konstruujący warunki korzystania z nich, stawiający użytkownikowi wiele wymagań, określający najróżniejsze szczegółowe sytuacje.
A gdyby każdą z tych instrukcji lub umów postrzegać jako kartę księgi słów nowomowy mającej wzór w obowiązującej w powieściowym państwie stworzonym przez G. Orwella?
Lektura nierzadko niezrozumiałego wielosłowia, rozbudowanego na potęgę, pochłania czas, koncentruje uwagę na elementach technicznych, parametrach, nazwach literowo-cyfrowych i mnóstwie uwarunkowań. Uciąć męki może jedynie decyzja o zakończeniu wymaganej procedury − niezależnie od wielu wątpliwości, na rozwianie których nie ma szans osoba nie będąca znawcą dziedzin mających wpływ na treści tych instrukcji czy umów. A gdyby każdą z tych instrukcji lub umów postrzegać jako kartę księgi słów nowomowy mającej wzór w obowiązującej w powieściowym państwie stworzonym przez G. Orwella?
Słowu mówionemu przed kilkoma laty poświęcił swój wykład prof. Jerzy Bralczyk w poznańskim Centrum Kultury „Zamek”. Byłam zaciekawiona, jak znane mi zagadnienie zobrazuje przed liczną publicznością cieszący się uznaniem autorytet. A prof. J. Bralczyk już na wstępie zaakcentował znaczenie intonacji wypowiedzi. W tonie głosu i jego barwie słowa wyrażają intencje, emocje czy opinię bądź nastawienia mówiącego. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że prosty komunikat mówiony może być bardziej atrakcyjny i zrozumiały dla słuchacza jako wskazujący od razu wiele więcej znaczeń (porównajmy z teatrem) niż ten sam nawet mistrzowsko podany w zapisie (np. dramat w publikacji drukowanej) − ze znakami interpunkcyjnymi i objaśnieniami bądź następującej po nim opisanej reakcji.
Słowo mówione miało i ma znaczenie nie do przecenienia. To ono przetrwało i zachowało w przekazach ustnych z pokolenia na pokolenie język, historię i tradycje rodów, społeczności, narodów. Tylko część tych przekazów trafiła do zapisów w księgach, dokumentach. Do tej pory niektóre narody i społeczności kultywują tradycję opowiadania o dziejach rodu, plemiona, narodu jako nadrzędną. Jedne nadal nie mają w ogóle czy dostatecznie spisanej historii, inne, pogrążone w ubóstwie, nie pokonały analfabetyzmu.
Słowo, mówione, lecz też pisane, zawdzięcza technice pokonanie odległości między rozmówcami. Słowa tworzące informacje jednakże mogą stanowić różne cele dla różnych podmiotów. Ta sama z pozoru wyłącznie dobroczynna technika umożliwia wiele zastosowań jej dysponentom i znawcom. W niektórych zastosowaniach można dostrzec kolejne kamyczki do orwellowskiego ogródka. (Do sygnalizowanej treści wykładu prof. Jerzego Bralczyka powrócę w innej publikacji).
Emocja i pospiech detronizują myślenie i wyrażanie myśli w mowie i piśmie. Detronizują myślenie jako atrybut ludzkiego gatunku. To proces, który postępuje. A postępuje wraz z rozwojem technik komunikacji, modą na hasłowe wypowiedzi i masowością kontaktów (w tym z mało znanymi sobie znajomymi znajomych na platformach społecznościowych, co determinuje manifestacyjną ogólnikowość dialogu).
Emocja i pospiech detronizują myślenie i wyrażanie myśli w mowie i piśmie. Detronizują myślenie jako atrybut ludzkiego gatunku. To proces, który postępuje. A postępuje wraz z rozwojem technik komunikacji, modą na hasłowe wypowiedzi i masowością kontaktów − Stefania Pruszyńska
Symptomem tego procesu było dostrzeżone już dawno temu stopniowe zanikanie epistolografii. Obecnie dialog korespondencyjny rzadko ma cechy tego, który uznawano kiedyś za naturalną formę odpowiedzi, wyrażania intencji, wizytówkę kultury osobistej, poziomu intelektualnego czy indywidualizmu, czyli pełnego „ja” uczestników komunikacji via listy pisane odręcznie czy na maszynie lub komputerze. Współcześnie sprowadza się najczęściej do form pragmatycznych, informacyjnych. Dawny styl hołubią jedynie niektóre osoby − ceniące dbałość o wartości, przyjętą etykietę (savoir-vivre) i stylistykę, wymianę myśli, opinii. Mające wspólne tematy i nawyk okazywania grzeczności, szacunku, delikatności. Korespondencja odręczna jest w niektórych kręgach nadal postrzegana jako najbardziej elegancka i najbardziej osobista. Natomiast mniej walorów ma już wydruk komputerowy, a najmniej − list elektroniczny czy słany za pośrednictwem komunikatorów typu Messenger.
Degradacja w sferze komunikacji z wizją autodestrukcji. Trzeba zdać sobie sprawę z negatywnych skutków eliminowania z dialogu pełnych treści związanych z człowieczeństwem i jego atrybutami, począwszy od tych, które wpływają na samopoczucie jego uczestników. Wnikliwa ocena pobojowiska, na którym łatwo zauważyć, że co rusz dogorywa na nim słowo szeroko rozumianej tradycji językowej, gdy jednocześnie formy i język komunikacji ewoluują w kierunku zarządzanych przez różne centra, niosąc wiele innowacji niby-językowych, w tym tych z odhumanizowanym wielosłowiem, nie może nie wzbudzać niepokoju.
Pozostaje mieć nadzieję, że odczuwany niedosyt z jednej strony, a przesycenie komunikacji językiem odhumanizowanym i treściami wymagającymi wprawdzie aktu woli, lecz narzucającymi warunki, sterującymi tym aktem woli, obudzi racjonalny, samoobronny sprzeciw wobec mechanizmów i zwyczajów utrwalających w ten sposób postępującą degradację w sferze komunikacji. W przeciwnym razie nic już nie powstrzyma redukcji porozumiewania się do pomruków, gestów, min i wymaganych postaw np. uznawania za własne treści i własne akty woli − treści i akty woli pochodzące od innych podmiotów. Gdyby spojrzeć na to z wielkiej perspektywy, nietrudno dostrzec, że brak poczucia podmiotowości u człowieka (różne formy niewolnictwa) i pozorna podmiotowość człowieka (systemy o cechach totalitarnych) nie zrodziły harmonii (pokoju) w żadnej epoce rozwoju cywilizacji.
Brak poczucia podmiotowości u człowieka (różne formy niewolnictwa) czy pozorna podmiotowość człowieka (systemy o cechach totalitarnych) nie zrodziły pokoju w żadnej epoce rozwoju cywilizacji − Stefania Pruszyńska
Żałosny byłby plon bierności niechybnie prowadzący do finalnej totalnej autodestrukcji, której tworem w przerysowanej wizji mógłby być człekopodobny stwór z zanikającym własnym „ja” czy zmienionym bądź nawet zminiaturyzowanym mózgiem.
Kolejny etap degradacji homo sapiens, który mocuje się w mojej wyobraźni, jawi mi się panoramą z zamieszkującą Ziemię istotą zezwierzęconą, omijającą cudem jeszcze istniejące biblioteki, księgarnie i wybałuszającą oczy na książkę czy rzucającą się na nią z zębami…
Etap finalny: panorama z zamieszkującą Ziemię istotą zezwierzęconą, omijającą cudem jeszcze istniejące biblioteki, księgarnie i wybałuszającą oczy na książkę czy rzucającą się na nią z zębami… − Stefania Pruszyńska
Albo wyrzucającą z charkotem, chichotem, rykiem każdą zawleczoną z jadalnymi łupami łowów do swojej ziemianki, pieczary, jaskini. Instynktownie choć opacznie ocenioną resztką i na domiar złego zdewiowanej kory mózgowej − jako corpus delicti… nie wiadomo skąd.
Stefania Pruszyńska
(Publikacja zaktualizowana).