Nie wiem, czy Państwo wiedzą, że kiedyś dostojni Wielkopolanie nie jeździli do sanatorium. Kiedyś dla podratowania zdrowia jeździło się do wód. Duszniki, Lądek, Cieplice, Polanica i Ciechocinek były najwyżej cenionymi uzdrowiskami wśród poznańskich elit. Niektórzy całymi rodzinami wyruszali do znanych renomowanych uzdrowisk europejskich: Karlsbadu, czyli Karlowych Var, do Ems czy lecznicy Bilza pod Dreznem.
Wyjazd taki, służący głównie podleczeniu płuc, nie był zbyt kosztowny. Mógł sobie na niego pozwolić nawet nauczyciel gimnazjalny. Jednak wyprawa całej rodziny była już sporym przedsięwzięciem finansowym. Bo pamiętać trzeba , że rodziny poznańskie były wtedy wielodzietne, a te z szóstką czy siódemką pociech nie należały do rzadkości.
Na co dzień wiedzę o człowieku i jego przypadłościach czerpano z rodzinnych aptecznych zapisków oraz z pojawiających się na rynku poradników. W grodzie Lecha największą popularność zyskała książka znanego poznańskiego lekarza Teofila Mateckiego „Rady i nauki starego lekarza dla nielekarzy”. Pojawiały się również pozycje encyklopedyczne, takie jak np. dwutomowy „Lekarz ratujący zdrowie”. W przygotowanej przez siedmiu lekarzy specjalistów publikacji umieszczono tysiąc ilustracji i ponad sześćdziesiąt tabel. Podano przepisy na domowe przygotowanie prostych lekarstw, mieszanek ziołowych. W osobnym rozdziale umieszczono diety dla zdrowych i chorych. Opisano również objawy wielu chorób i sposoby zapobiegania im. Dużą popularność zyskała książka wydana przez Księgarnię i Instytut Sztuk Pięknych w Poznaniu, a napisana przez Fridricha Eduarda Bilza pt. „Nowe lecznictwo przyrodne”.
Z Drezna do Redebeul, gdzie mieścił się cały leczniczy „Gród Bilza”, można było wygodnie dojechać w ciągu 10 minut. Jak głosi reklama: „sposobność jazdy nadarzała się za dnia, przeszło 30 razy. Korzyści, których się w innych uzdrowiskach tak łatwo nie znajdzie się, to sposobność do bliższych i dalszych wycieczek do: Wilhelmshohe, Spitzhaus, Paradyżu, Friedensburga oraz Saskiej Szwajcarii. Letnicy, odwiedzający zakład często, znajdą tu także wszelkie korzyści i wygody dobrego letniska i mają prócz tego jeszcze sposobność zapoznania się z naukami i zastosowaniami lecznictwaprzyrodnego”. Zakład hołdował zasadzie: „Tylko to ciało ludzkie znowu dozdrowia przywrócić może, co je w zdrowiu się utrzymuje”.
Lekarze z Bilzy zaliczali się do reformatorów ówczesnego lecznictwa. W swoich kuracjach unikali wszelkich lekarstw. Chorych do zdrowia przywracali za pomocą „przyrodnych środków leczniczych”. Zaliczali do nich: powietrze, światło, wodę, elektryczności i gimnastykę. Stosowali również odpowiednie diety żywieniowe przystosowane do stanu chorego. Do najbardziej kontrowersyjnych i nowatorskich w owych czasach środków fizykalnych zaliczyć należy oczywiście prąd elektryczny. Używano go w różny sposób i za pomocą bardzo wymyślnych urządzeń, które dzisiaj wzbudzają raczej strach i przerażenie.
Jak można wyczytać w książce dr. Bilza: „Działanie obu rodzajów prądu na organizm żyjący odróżnia się przez to, że stały prąd galwaniczny wywiera słabsze działanie drażnienia, aniżeli przerwany prąd faradyczny, lecz za to działa silniej w głąb i kojąco na ból. Znajduje on przeto zastosowanie przy stanach drażnienia i boleści, podczas gdy poruszający prąd faradyczny okazuje się dobrym, przy ubezwładnieniach mięśni i nerwów. Oba rodzaje prądu wymagają największej staranności w użyciu. Dlatego też ostrzega sięjak najdobitniej przed zakładami partackimi dla leczenia elektrycznego, które bez wyboru leczą prądem elektrycznym każde cierpienie, ręcząc za wyleczenie i wyrządzając przez to dość często wiele nieszczęścia”.
Za pomocą prądu leczono histerie i migreny. Prądowe terapie miały pomagać również na: choroby cukrowe, zwapnienie żył jak również i przy niektórych chorobach skórnych. Powszechnie stosowano kąpiele elektryczne, które miały działać uspokajająco. W uzdrowisku można było również zażywać miejscowych kąpieli elektrycznych. Wannę kąpielową zastępowano wtedy czterema odrębnymi naczyniami z wodę. Do pojemników rzecz jasna doprowadzony był prąd odpowiedniej mocy. W naczyniach mogli chorzy zanurzać ręce lub nogi. Kolejną osobliwością leczniczą Bilza były kąpiele świetlane, które służyły: „do opromienienia całego ciała z wyjątkiem głowy”. Zabieg wykonywano w drewnianej skrzyni uzbrojonej w „gruszki świetlne”, czyli żarówki. Zamykano w niej chorego tak, że tylko głowa wychodziła przez otwór w skrzyni. Efekty leczenia tak opisał dr Bilz: „Ubytek wody jest tak znaczny, że po kąpieli można stwierdzić dokładną utratę na wadze, która dochodzić może aż do dwóch funtów. Kąpiel świetlana dobra jest przy kuracjach przeciw ospałości, cierpieniach reumatycznych”. Prócz tego przeprowadzono doświadczenia, w których się okazało, że chorzy na ospę, dzięki kąpielom świetlnym przechodzą ją znacznie lżej. Tak samo skuteczne okazało się światło przy odrze i szkarlatynie.
Do kompleksu uzdrowiska Bilza, należały cztery domy lecznicze, wieża widokowa, tzw. Gród Bilza, staw z gondolami, łąki do bosych spacerów, park, winnica oraz sad. Do dyspozycji kuracjuszy były łaźnie, przewiewne, drewniane chaty do sypiania na powietrzu, wydzielone miejsca do zażywania kąpieli słonecznych, plac do biegania boso, kręgielnia i wielki cementowany zbiornik do pływania. Pamiętać trzeba, że wszystkie te przybytki budowane były osobno dla pań i panów.
Było co wspominać po powrocie do domów. Tym bardziej że wszystko, co głosiły reklamy, kuracjusz stwierdzał na miejscu. Tak jak w reklamie, pokoje były urządzone „przepysznie i praktycznie”, prawie każdy posiadał balkon, z którego rozciągał się widok na Elbę. Lecznica ogrzewana była za pomocą ciepłej wody i cała oświetlona prądem elektrycznym. Wielki salon z bilardem, fortepianem i dziesięcioma różnymi gazetami dobrze służył chorym. Kuchnię zaopatrzono we wszystkie nowości, a na piętro, do jadalni, posiłki dostarczano za pomocą dźwigu. Z rozrzewnieniem wspominano również posiłki. „Sama strawa była różna, jarska lub mieszana, tj. z mięsem. Wolna od wszystkich substancji, które żołądek nasz rozdrażniają i go nadmiernie obciążają”. Opowieści o tym, ile trzeba było zapłacić za miesięczny pobyt w takim kurorcie, to już zupełnie inna historia.
Małgorzata Jańczak
(Felieton prezentowałam na antenie radia Emaus w cyklicznej autorskiej audycji).