Co to są glubki i skąd pochodzi to słowo? – zapytałem kilku znajomych osób i tylko połowa z nich kojarzyła je z gwarą i ze śliwkami (najbardziej oryginalna błędna odpowiedź wskazywała na… gatunek grzybów). Pytanie o kistę sprawiło mniej kłopotu, wszystkie odpowiedzi były prawidłowe: oczywiście, skrzynia, rodem z niemieckiego.
Co sprawiło, że poznańska gwara miejska jest taka, jaka jest? O jej specyfice przesądza mnogość naleciałości z gwar ludowych Wielkopolski oraz germanizmów, widocznych nie tylko w słownictwie, ale również w składni. Także w wymowie oraz całkiem specjalnej intonacji, wyraźnie słyszalnej już tylko u najstarszych Poznaniaków. Jeszcze dziś wielu z nas mówi z gwarowymi naleciałościami, bez świadomości ich pochodzenia. A wypada wiedzieć, skąd wzięły się osobliwości naszego mówienia, bo jesteśmy z tego powodu rozpoznawani w innych regionach. Nie tylko wtedy, gdy wymknie nam się zawołanie w rodzaju „tej!” lub „łe jery!” (o tym ostatnim mało kto pamięta, że pochodzi od niemieckiego pobożnego westchnienia)…
Historyczne zaszłości. Żeby o źródłach poznańskiej gwary powiedzieć nawet bardzo ogólnie i w dużym uproszczeniu, trzeba spojrzeć wstecz o 200 z górą lat. Na ukształtowanie się naszej gwary w zasadniczy sposób wpłynęło to, co działo się w wyniku ważnych wydarzeń politycznych: podziału Polski między zaborców. Wcześniej, do końca XVIII wieku, dość szybko następował proces ujednolicania polskiego języka literackiego, zacierania się różnic między jego regionalnym odmianami – dialektami, przyjmowania wspólnych dla całego kraju norm (np. gramatycznych i ortograficznych). O zasługach naszego regionu w tej mierze pamiętamy ze szkoły choćby to, że dialekt wielkopolski stał się podstawą narodowego języka ogólnego… Zresztą i pod zaborami postępowała, chociaż znacznie wolniej niż poprzednio, unifikacja języka pisanego. Inaczej było z językiem mówionym.
W XIX wieku różnice regionalne w mówionych odmianach polszczyzny pogłębiały się coraz bardziej. Był to skutek ustanowienia granic między zaborami i związanych z tym trudności w podróżowaniu, osiedlaniu się, kontaktach. W dużo większym jednak stopniu wpłynęła na taki stan rzeczy świadoma polityka zaborców, zmierzających do wynarodowienia, m.in. eliminowanie języka polskiego albo przynajmniej znaczne ograniczenie zakresu jego używania. Bardziej znaczące skutki miało to dla ludzi zamieszkałych w ośrodkach miejskich, gdzie przy wielu okazjach po prostu trzeba się było posługiwać językiem zaborców. Mniejsze konsekwencje dotykały ludności wiejskiej, mówiącej ludową gwarą. Właśnie gwary w okresie zaborów zachowywały swoją żywotność i odrębność. Pozostało w nich, zwłaszcza w obrębie dialektu wielkopolskiego, wiele archaicznych form językowych, które przenikały również do naszej gwary miejskiej. Stąd np. najstarsze poznanianki na jedzenie mówią jedza, zamiast drożdży używają „młodzi, idą do składu”, a nie do sklepu „po chabas”, czyli mięso, przyrządzają „gzikę” albo „gzik” zwany gdzie indziej twarożkiem, zaś zwykłą zupę ziemniaczaną nazywają „ślepe ryby z myrdyrdą”.
Pod pruskim zaborem. Szczególne natężenie zabiegów germanizacyjnych w Wielkopolsce następowało po r. 1870. Rozwijało się niemieckie osadnictwo. Systematycznie ograniczane było nauczanie w języku polskim aż do całkowitego usunięcia go ze szkolnych programów. W instytucjach publicznych, administracji i sądownictwie niemiecki stał się powszechnie obowiązującym językiem urzędowym. Jego biegła znajomość była więc często podstawowym warunkiem wykonywania zawodu, wspinania się po szczeblach biurokratycznej kariery lub prowadzenia interesów, zwłaszcza w dużym ośrodku miejskim. W tych warunkach coraz większa liczba poznaniaków posługiwała się na co dzień dwoma językami: niemieckim w sytuacjach urzędowych i oficjalnych, zaś polskim w codziennych rozmowach z rodziną i znajomymi. Ta potoczna polszczyzna wzbogacana była przez zapożyczenia z niemieckiego, adaptowanie słów, zwrotów i całych konstrukcji językowych. Korzystamy z tych pożyczek, gdy mówimy o kimś, że „dobrze stoi i jest na fleku” (dobrze mu się powodzi i jest w pełni sił), ale także wtedy, gdy według nas ma „odbite, szplina, ambę, szajbę, rapla” albo „ptoka”.
Po 1900 roku wsie i osady podmiejskie stawały się nowymi dzielnicami Poznania; dotyczyło to najpierw Wildy, Łazarza, Górczyna i Jeżyc, potem Dębca, Winiar, Naramowic, Rataj i Starołęki. Ich mieszkańcy wnosili do szybko rozrastającej się poznańskiej wspólnoty swój sposób mówienia, swoją gwarę. Miasto, które w 1890 r. miało tylko ok. 70 tys. mieszkańców – niespełna 30 lat później liczyło ich ponad 150 tysięcy, w tym jedna trzecia Niemców. Po odzyskaniu niepodległości wielu z nich opuściło Poznań (w krótkim czasie wyjechało ich ok. 40 tys. i mniejszość niemiecka w r.1921 stanowiła ledwie 5 proc. ludności). Ich miejsce zajęli ludzie napływający przede wszystkim z wielkopolskiej prowincji. Także z innych stron kraju, z innych zaborów, przybywali bardzo potrzebni w Poznaniu urzędnicy i nauczyciele. Właśnie w zetknięciu z obcymi, pochodzącymi z Galicji czy Kongresówki, najbardziej widać było i słychać, jak znacznie różnimy się od nich pod względem językowym.
Gwary wiek złoty. W międzywojennym 20-leciu niezbyt uprzemysłowiony Poznań – jako ważny ośrodek administracji, handlu, usług i rzemiosła – był miastem rzemieślników, kupców i urzędników. Oczywiście nie wszyscy oni mówili tak samo, bo np. niezbyt liczna inteligencja i napływowi urzędnicy posługiwali się językiem ogólnym, czyli regionalną odmianą literackiej polszczyzny. Przeważająca część poznaniaków mówiła jednak miejską gwarą i taki stan rzeczy utrzymał się aż do wybuchu II wojny światowej. O tym, jakie były najważniejsze gwarowe cechy tego potocznego mówienia, wiemy z publikacji o błędach językowych. W 1922 i 1927 r. ukazały się dwie takie prace, autorstwa polonistów J. Bilińskiego i A. Tomaszewskiego, oceniające poprawność języka poznaniaków rozumianą jako zgodność z normami ogólnonarodowymi. Po wielu dziesięcioleciach odrębności, sztucznej i siłą wymuszonej, mieliśmy znowu posługiwać się jednym językiem.
Ledwie możemy sobie wyobrazić, jak wtedy mówiło się w Poznaniu, bo brzmienia pełnej soczystej gwary nie odtworzą zawiłości fonetycznego zapisu. Nieliczne ślady usłyszeć można tylko u osób z najstarszego pokolenia w śpiewnej, bardzo specjalnej intonacji. W wymowie samogłosek pochylonych i zwężonych, spółgłoskowych uproszczeniach i upodobnieniach, podwojonych przyimkach („wew mieście”, „zez Wildy”). W oryginalnym słowotwórstwie, którego produktami są zdrobnienia typu: „chłopyszek”, „wózik” i stopniowanie: „letki – lekciejszy”.
W specyficznej składni, jakiej przykłady jeszcze dziś można usłyszeć w zwrotach: czekam za kimś lub za czymś (a nie na kogoś, na coś). I przede wszystkim w słownictwie, o którego dawnym bogactwie zaświadcza „Słownik gwary miejskiej Poznania”. Współcześnie w powszechnym użyciu są już tylko smętne resztki tego bogactwa.
Specyficznych cech poznańskiej gwary, mocno zakorzenionych i rozpowszechnionych, było tak wiele, że niektóre trwają do dziś. – Ile to uczyni? – zdarza mi się zapytać przy sklepowej kasie i często w oku panienki widzę najpierw bezradność, potem namysł: o co temu facetowi chodzi… Zastanawiam się wtedy, czy zrozumiałaby pytanie mojej babci: – Dość to przyjdzie?
Janusz Grot
Wszelkie prawa zastrzeżone
Na fot.: BajkoUfoludek z PYRKONU
Fot.: Stefania Pruszyńska
Wszelkie prawa zastrzeżone