Dramaturgia „Pigmaliona” w reżyserii Mikity Iłynczyka stanowi mocny sygnał powrotu do teatru zaangażowanego. Treść przedstawienia zaskakuje publiczność. Zamiast wiernej adaptacji na scenie Teatru Polskiego w Poznaniu sztuki Georga Bernarda Shawa – poznajemy opowieść o migrantach. To nie pierwsza sztuka autorstwa Iłynczyka poświęcona tej tematyce. W tym przypadku reżyser mówi jednak również o własnym kraju. Jednym z bohaterów jest Białorusin Wasyl – postać tę zagrał Alan Al-Muratha. Napisy podczas spektaklu wyświetlane są w dwóch językach: angielskim i białoruskim.
Bohaterką, która przechodzi metamorfozę, okazuje się tym razem migrantka, Elizawieta z Ukrainy – zagrała ją Alona Szostak. Zakład dotyczy natomiast tego, czy Wojtek, profesor logopedii – Paweł Siwiak – zdoła nauczyć Elizawietę bezbłędnej, polskiej wymowy. Jest to szczególnie ważne, gdyż nowym sąsiadem profesora został pułkownik Wschodniej Dywizji Centrum Europejskiego ds. Deportacji – Piotr Kaźmierczak. W całej Unii Europejskiej dokonuje się deportacji migrantów. Znaleźliśmy się w dystopii z roku 2035.
Pozostali bohaterowie to Katarzyna, żona profesora Wojtka i kurator sztuki – Ewa Szumska, wychowywana przez szkołę w duchu narodowo-europejskim córka Kalina – Aleksandra Samelczak – oraz żona pułkownika – Kornelia Trawkowska. Nowi sąsiedzi zostają zaproszeni na uroczystą kolację, która ma się odbyć za dwa tygodnie. W tym czasie Wasyl musi zorganizować oryginalny polski paszport dla Elizawiety, a profesor nauczyć ją wymowy zwrotów tak trudnych, jak bezczeszczenie cietrzewi.
Warto zastanowić się, z jakiego typu dystopią mamy do czynienia. Czy przypomina ona „Nowy wspaniały świat” Huxleya, w którym groteska miesza się z afirmacją nowoczesności? Czy raczej widzimy tu ujęcie czysto parodystyczne w duchu „Jedynego wyjścia” Witkacego? W warunkach polskich stworzenie silnych i groźnych struktur politycznych, które przedstawia spektakl, okazuje się nierealne, gdy zamieniają się one we własną karykaturę. Stąd wiele elementów humorystycznych spektaklu, które świetnie odczytuje publiczność. Mimo to mówimy jednak o sprawach poważnych. Twórcy spektaklu przywołują Holokaust i tragiczne dzieje Ukrainy: myśleliśmy, że wszystkie katastrofy już wycierpieli nasi dziadkowie. Z pewnością intencją autorów było przypomnienie tego, aby do podobnych okropności nigdy więcej nie dochodziło.
Kolejną warstwą przedstawienia jest analiza psychologiczna stosunków międzyludzkich. Zobrazowano sytuację dwóch małżeństw oraz napięte relacje córki z rodzicami. Mamy rodzącą się bliskość Elizawiety z dorastającą Kaliną, która szuka w kobiecie partnerki do rozmów na tematy istotne. Widzimy intymny związek profesora z Elizawietą. A następnie gwałtowną interakcję między Elizawietą a Katarzyną: Pachniesz mną. Nie dam ci go! Jesteśmy jednością.
Satyra służy twórcom spektaklu do wyrażenia krytyki społecznej. Widzimy zakłamanie pani kurator. Nie chce pamiętać o własnej matce, która pracowała w Anglii jako sprzątaczka, aby jej córka mogła się wykształcić. Zakłamanie pułkownika, który w pracy dopuszcza się nadużyć i przestępstw, ale chciałby mieć spokojny dom. Ostrze satyry wymierzone jest w całe spektrum opisywanego życia społecznego – w nurt narodowo-europejski, liberalno-europejski, w postmodernistyczną nowomowę, która służy bohaterom wyłącznie do budowania fałszywych hierarchii i zacierania sensu.
Hipokryzja Wasyla, który wydaje się człowiekiem z gruntu amoralnym, to odrębna kategoria. Jest mu pomocna nie tylko do tego, aby załatwiać interesy, przede wszystkim pozwalając mu wtopić się w tłum. Wasyl ucieka w aktywizm i zabawę, aby udowodnić sobie, że nie obchodzi go, kim faktycznie jest. Czy w takim świecie sukces i ocalenie są w ogóle możliwe? Chyba jednak tak. Bo takie rozwiązanie wybiera Elizawieta, która uzyskawszy już paszport, przyznaje się przed całym audytorium do tego, że jest migrantką. I odchodzi. Gdyby oceniać tę scenę pod względem psychologicznym, wydawałaby się mało prawdopodobna. Trzeba ją jednak rozumieć raczej w wymiarze symbolicznym.
W finale spektaklu pojawia się jeszcze więcej elementów symbolicznych. Głównym daniem kolacji okazuje się galareta, w której przypadkowo znalazła się pani kurator. Wypchany orzeł bielik, przyniesiony przez Wasyla, przemawia. Opowiada o sztucznym gnieździe, o sztucznej skorupce jaja, z którego wykluć ma się meta-Polak. Mamy dekonstruktywistyczne traktowanie symboliki, które wydaje się mimo wszystko zabiegiem ryzykownym. Jest to chyba najsłabszy element tego spektaklu. Katharsis, które niekoniecznie przekona publiczność.
Wydaje się, że autorzy chętniej odwołują się do motywów pochodzących z antropologii kulturowej (np. taniec Maorysów) niż do historii. A przecież bohaterowie tego przedstawienia to ludzie kulturowo bliscy, choć w dużym stopniu wykorzenieni, pozbawieni przeszłości i niekiedy własnej mowy. Elizawieta chwali prawdziwych Polaków, że wyglądają jak Radziwiłłowie, jak Sapiehowie. Zapewne jest tu ukryta ironia. Bowiem pierwsi to ród litewski, a drudzy mają pochodzenie rusińskie. Czy nie korciłoby autorów, aby przedstawić historię języka w inny jeszcze sposób? Wspominając o ukraińskim rozstrzelanym odrodzeniu i o nocy rozstrzelanych poetów w Mińsku 1937 roku. Bo to właśnie z tego powodu Elizawieta musi iść do logopedy.
Mikołaj Bogajewicz
Fot.: Redakcja Gazety Autorskiej IMPRESJee.pl − Stefania Pruszyńska
Premierowy spektakl „Pigmaliona” oparty na motywach sztuki George`a Bernarda Shawa poznańska publiczność Teatru Polskiego obejrzała 27 marca 2025 roku.