Przywoływał stolicę Wielkopolski w swojej poezji wielokrotnie. Wspominał o Targach, Operze… Nieżyjący już od prawie 40 lat Andrzej Babiński w jednym ze swoich wierszy pisał: „Poznaniu – pożycz mi swoje dachy”…
Fotografie współczesnego Poznania, urodziwszego z roku na rok, odrestaurowującego zabytkowe kamienice, a zachowującego wiele klimatów z tamtych czasów, są przekazem z myślą o nim i jego idei ponad czas. Idei, intencji poetyckiej pozostawionej w strofach…
Andrzej Babiński
Nad przepaścią
Poznaniu – pożycz mi proszę jeden dzień uliczny
Abym wszystkie ulice obszedł, ręką każdy mur dotknął
Poznaniu – pożycz mi swoje dachy
gdy pod kołami przejezdnej Ziemi dudnią mosty Dworców
chcę nieść swój krok pod twoimi dachami
Szyby twoje miały spokój wulkanicznej lawy
zasypiałeś pod niebem otchłannym, stolico kilku bram
dla siebie miałem trochę chwil ziemskich, resztę otchłań
Tu upłynęło mi życie, któregom nie zaczął
Noc zalega, widny jesteś śpiąc pod najdawniejszą gwiazdą
wiatr szepce o Targach, w deszczu pawilonów szeleście
Po dawnemu nowe słońce cię umywa
(1968)
Urodzony w 1938 r. w Białymstoku Andrzej Babiński, z własnego wyboru swoje drogi poetyckie związał z naszym nadwarciańskim grodem, w którym żył aż do tragicznego odejścia 14 maja 1984 roku. Cytowany wiersz z 1968 roku pochodzi ze zbioru pt. „Znicze i inne wiersze”, wydanego pośmiertnie przez Wydawnictwo Poznańskie w Poznaniu w 1985 roku. Strofy te pomieszczono na stronie 58. przywołanej publikacji.
W nocie edytorskiej wskazano, że „Podstawę tomu stanowi maszynopis, złożony w Wydawnictwie Poznańskim w listopadzie 1982 roku – do maja 1984 roku jeszcze wielokrotnie przez poetę uzupełniany i korygowany”. W dalszej treści noty podano kolejno zmiany tytułu tomu wprowadzane przez autora – od pierwszych wersji: „Lotniska, „Jawa i znicz”, „Bagno i hymn” aż po ostateczną – „Znicze i inne wiersze”. Wydawca oznajmił ponadto: „Ustaliły się również – po kilkakrotnych redakcjach – autorskie wersje tekstów, dawniejszych i nowych. Tom zawiera utwory w wersjach, które wobec tragicznej śmierci poety w dniu 14 maja 1984 roku stały się wersjami ostatecznymi”. W nocie przytoczone są także przykłady ważniejszych zmian, wyjaśnienia dotyczące układu wierszy i wiele szczegółowych kwestii związanych z utworami.
Wspominając Andrzeja Babińskiego nie sposób przemilczeć kilku najtrwalej wrysowanych w pamięć epizodów.
Przychodził na spotkania kominkowe Klubu Literackiego, mającego wówczas siedzibę w Pałacu Kultury, obecnie pod nazwą Centrum Kultury „Zamek”. Na tych wieczorach upodobał sobie bycie postacią centralną, choćby nie był głównym autorem zaproszonym przez prowadzącego od 1970 r. klub poetę Jerzego Grupińskiego. Barwy emocji, które wyrażał A. Babiński swoimi komentarzami i pytaniami, często zaczepnymi, a do tego przedziwnymi pozami (np. rezonował, podpierając głowę ugiętą ręką i uparcie leżąc przed stolikiem, przy którym Edward Balcerzan prezentował swoje dzieło pt. „Któż by nas takich pięknych”), niekoniecznie były przyjmowane jako atrybuty daru swobody myśli i wypowiedzi. Teatralia Andrzeja B. dezorientowały. Niektórzy uznawali je nawet za programowe improwizacje, dorozumiane z Jerzym Grupińskim. Z interakcji ad hoc nietrudno było zaś wnioskować, że Andrzej B. jednych najwyraźniej drażnił lub oburzał, drugich zaciekawiał, lecz miał również swoich zagorzałych sympatyków. Summa summarum: wywoływane przez A. Babińskiego artystyczne zamieszanie, konsternacja czy odległy od powagi tematu klimat jednoznacznie dezorganizowały tok programu wieczoru i wypowiedzi uczestników klubowych biesiad literackich.
Dla mnie, wrażliwej obserwatorki, uważnej odbiorczyni słowa, gestu, mimiki, klimatu, te zachowania Andrzeja B. postrzegałam jako demonstrację jego silnego ego w stanie protestu. Dawał temu niejednokrotnie upust na wszelkie możliwe sposoby, przekraczając normy świata uładzonego, trzymającego się konwencji i przyjętych zasad dialogu. Zaskakiwał burzeniem schematów, zdążając do osiągania sytuacyjnych zwycięstw. Słowo w jego ustach miewało wówczas rangę oręża. Wulgarne czy mogące się kojarzyć z nieuzasadnionym nieprzyjaznym zamiarem potrafiło niemal hipnotyzować otoczenie. Wywarte wrażenie wzmacniał swoją władczą postawą.
Pojawiał się również na poznańskich spotkaniach literackich w innych oazach. Zwracał wówczas uwagę na siebie, gdy milczał albo siedział osowiały. Nieskory do rozmów, zdawał się być nieobecny, poddany jakimś zimnym ogniom, które go wypalały.
Niejednokrotnie zamigotała mi jego sylwetka w centrum Poznania. Rewiry Starego Miasta, Starego Rynku były przestrzeniami, którym nie żałował swoich nawiedzin ani też poetyckich zadumań. Gdyby choć, nie kusząc się nawet na analizę obrazowania poetyckiego – pójść po tropach pozostawionych w wierszach, można się domyślić, że na przykład w okolicach poznańskiej opery zatrzymywał się któregoś dnia w 1967 r. przed południem. Takie rozpoznanie przynosi lektura strof bez tytułu, pomieszczonych na stronie 65. „Zniczy i innych wierszy”:
Andrzej Babiński
***
W każdym świcie lęgną się światy jaskółek
zlatują w podcienia
a jest też i taksówek świat ziemski
Przedpołudnie wysokie i Opera. I ziemia oddycha wczesna
z odciśniętych stóp dyszeje nawałnica szyb
burza podziemna to minięty potok
Niebo spada pod wieko jaskółek płochych
Jaskółko jesteś publiczna jak budka telefoniczna
Tak jak ja publiczna
(1967)
W okolicy ul. Roosevelta, w pobliżu Teatralki, mostu Teatralnego, i przystanku tramwajowego pojawiał się nieprzypadkowo – mieszkał w tamtej okolicy, „gdzieś blisko” (Nad Wierzbakiem) ze starym ojcem, nazywanym przez niego: Zwierzem, jak wiadomo mi ze znanych powszechnie przekazów, lecz dużo wcześniej poznanych z ust G.J., mojej serdecznej znajomej od czasów szkoły średniej, a wówczas także studentki UAM i sympatyczki klubowych wieczorów literackich w Pałacu Kultury.
Tajemnicą poliszynela był fakt, że Andrzejowi B. się nie wiodło. By porozmawiać i rozeznać warunki egzystencjalne, których przyszło mu zaznawać, G.J. parę razy zachodziła do jego domu. Nie pisała ani poetycko, ani nie parała się publicystyką, lecz zaciekawiła się jego twórczością. Była miłośniczką literatury, wczytywała się, jak wielu z nas, w najnowsze wydania tomów poezji różnych poznańskich i pozapoznańskich poetów i pisarzy, m.in. Edwarda Stachury, Rafała Wojaczka, publikacje twórców iberoamerykańskich czy odkrywanych innych, będących na topie prasowych doniesień i obiegu środowiskowego. I chociaż moje zainteresowania, nie tylko literackie, a też i one, były znacznie szersze, to jej zawdzięczam różne dodatkowe wieści o nowinkach edytorskich i muzycznych. Była dobrym duchem. To ona też, mając dużo więcej niż ja wolnego czasu, poświęcała całe godziny na wysłuchiwanie wspomnień Andrzeja B., czytanie świeżo napisanych tekstów, spotkania gdzieś w kawiarniach czy barze mlecznym.
Z myślą o nim czyniła jakieś starania o środki ze służb socjalnych lub od ofiarnych wspomożycieli. Andrzej B. w kryzysach zdrowotnych, psychicznych, całkowicie się zaniedbywał. Próbowała wraz ze znajomymi delikatnie go zachęcać i przekonywać do konieczności zmiany ubrania, starań o higienę i uzupełnienie brakującego uzębienia. To była bardzo drażliwa misja. Niewątpliwie wszystkie negatywy, które odczuwał, mogły sprzyjać niskiej samoocenie i pogłębianiu stanów psychicznych, skazujących go na niebywałe sprzeczności. W treściach jego poezji można znaleźć lustra tych światów – jedne tchną liryką i hołdem naturze, pierwotności, drugie – drapieżną wyobraźnią burzą logikę ładu, zastany stan antynatury stworzonej przez człowieka, a jeszcze inne – poszukują formuły harmonii między skrajnościami.
O zmaganiach Andrzeja Babińskiego z egzystencją i twórczością tak oto pisze w Posłowiu do tomu pośmiertnego „Znicze i inne wiersze” Feliks Fornalczyk:
Potrzebował pieniędzy, zabiegał o kolejne stypendium, chciał mieć maszynę do pisania. Domagał się audycji w radiu, przebierał ad hoc szpargały z wierszami i zostawiał je w redakcjach. Wzbudzały tam zainteresowanie, czasem zakłopotanie, ale bywały drukowane. Bardzo chciał zarabiać na swoje potrzeby pisaniem, co u nas łączy się z wielkim ryzykiem i miernymi efektami. Był wszak outsiderem z musu swojej odmienności i nieukładności.
Któregoś dnia zdumiał mnie, gdy przechodząc nieopodal w towarzystwie napotkanych znajomych, zauważyłam, że wyraźnie prowokował przechodniów do datków, siedząc na odsuniętym od stolika krześle przed restauracją na Starym Rynku (usytuowaną blisko rogu Starego Rynku i ul. Szkolnej) i recytując, i odczytując obsceniczne treści, najpewniej swojego pióra. To był bardzo przykry, wręcz przygnębiający widok omijanego pospiesznie Andrzeja B. i zarazem niechciane słuchowisko z innej planety słowa.
A zdawałoby się, że jeszcze ledwie parę lat wstecz rozmawiałam z innym Andrzejem B., poetą już pamiętanym ze strof dawnego wiersza „Wysnuty z echa” (z 1966 r., podanego w zbiorze „Znicze i inne wiersze” na stronie 51), który znali chyba wszyscy:
Andrzej Babiński
Wysnuty z echa
Miasto spokojniejsze niż stąpanie konia
Miasto spokojnieje od letnich cieni klonu
Miasto ma tyle Gotyckich Wież
Ja – chodniki
Miasto spokojniejsze niż stąpanie konia
Miasto spokojnieje od letnich cieni klonu
Ileż to razy je słyszałam nawet ni stąd, ni zowąd w rozmowach o życiu literackim Poznania, kiedy ktoś nagle, posłyszawszy pośród wymienianych jego imię i nazwisko, wykrzykiwał: – A!!! Babiński… Miasto spokojniejsze od stąpania konia… – strofę najwidoczniej najbardziej lubianą i w takim nieco zmienionym brzmieniu zapamiętaną.
Ulotne chwile współobecności na różnych wydarzeniach obfitowały w przeróżne niespodzianki i emocjonalne migoty. Zwracał się do mnie: Sfinks. To określenie było jednakże ze skinieniem głowy i bacznym spojrzeniem z ciepłym błyskiem – jego swoistym przyjaznym, przekornym, a zadziornym: dzień dobry na spotkaniach literackich, gdy mijał stolik, przy którym siedziałam raz z G.J., raz z innymi znajomymi z ław akademickich. Niekiedy się zatrzymywał, by po chwili, nie widząc wolnego miejsca, zmierzać do pierwszych stolików i tam zasiąść. Wtajemniczona w tę czysto metaforyczną intencję Andrzeja B., także G.J. w takie tony swobody pseudonimicznej popadała na powitanie ze mną. Wyjaśniała, że on tylko nieznacznie zmienił moje imię, pozostawił przecież: S… Stylistyce naszego dialogu nieobca była paleta barw różnych poetyk i tonacji…
Nieraz szliśmy Roosevelta we troje – tramwaj nie raczył dojechać, a pospiech mój wyznaczały ważne plany dnia i pozostał wybór: per pedes apostolorum. Zauważali mnie stojącą z pakietem notatników i książek na przystanku w tłumie zawiedzionych pasażerów MPK czy już odrywającą się od tej beznadziei i dotrzymywali mi towarzystwa kawałek drogi, do ul. Poznańskiej. Nie brakowało zabawnych czy niezwykłych sytuacji. Kiedyś między kamieniami chodnika zaskoczyła śmiała do życia stokrotka. Dostrzegłszy ją, gwałtownie stanęłam w jej obronie, by nie zadeptali jej… Trzeba było zobaczyć i usłyszeć Andrzeja B., myślę, że najprawdziwszego właśnie w tym momencie – odtajał po słonecznej stronie swojej duszy…
Pamiętam atmosferę napięcia podczas turniejów „Zielonej Wazy” w 1975 i 1976 roku. Oczekiwaniem sporej gromady nas, żaków, także przecież już tworzących własne strofy, lecz odwlekających decyzję o uczestnictwie w tych turniejach, była wygrana Andrzeja Babińskiego. Sala Marmurowa Pałacu Kultury pękała w szwach – takie tłumy sekundowały startującym w szranki swoimi zgłoszonymi wierszami. W 1975 roku przyjmowaliśmy werdykt jury z pewnym wyczuwalnym rozczarowaniem i żalem, za to w 1976 roku – triumfowaliśmy wszyscy razem z laureatem Andrzejem Babińskim!
Andrzej Babiński wiersze pisał od 1954 r., publikował m.in. w: miesięczniku „Twórczość”, „Nurcie”, „Poezji”, biuletynach, czasopismach i antologiach studenckich. W latach 1972 – 1974 był związany rolą redaktorską z „Nowym Dzwonkiem Porannym”. Debiut książkowy przyniósł mu wydany w 1975 r. tom poetycki „Z całej siły”. Wkrótce, w 1977 r., został wydrukowany drugi tom jego poezji „Znicze”. Pośmiertnie zostały wydane: „Znicze i inne wiersze” (1985) oraz „Uwierzenie moje” – z wierszami, fragmentami listów i dzienników, które ujrzały światło dzienne dzięki staraniom Jerzego Szatkowskiego, opiekującego się twórczością A. Babińskiego i swoich nieżyjących przyjaciół (2000). Był laureatem warszawskiego Konkursu IV Dnia Poezji (1969), Turnieju Wiersza o Poznaniu i Wielkopolsce (1975), „Zielonej Wazy” (1976), warszawskiego konkursu „U źródeł nowego wieku” (1977). Studiował 4 lata filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (1957 – 1961). Utrzymywał najtrwalsze przyjacielskie relacje z Edwardem Stachurą, Ryszardem Milczewskim-Bruno, Wincentym Różańskim i Jerzym Szatkowskim.
Panorama centrum Poznania, nieosiągalna przemierzającym Poznań chodnikami, a znana ptakom, zadziwia. Trzeba by mieć wielkie skrzydła, aby ją ogarnąć, lecz w obiektywie okazuje się, że z MTP do Dworca Głównego PKP ledwie rzut okiem, nieco dalej – gmach „Andersia”. Niedaleko natomiast pyszni się nowy „Bałtyk”, a ulica Jana Henryka Dąbrowskiego jest tuż-tuż. Zdają się łatwo dosiężne: wieżowiec Uniwersytetu Ekonomicznego, Centrum Kultury „Zamek”, Collegium Minus UAM, Akademia Medyczna – Uniwersytet Medyczny im. Karola Marcinkowskiego, Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki czy kościół na Fredry i Okrąglak. Mniej odgadnione pozostają gmachy i budynki majaczące na najdalszym planie.
Fotografie, których autorem jest Dominik Golenia, zostały wykonane 2 grudnia 2023 r. prawie kwadrans przed godz. 13.00 z Młyńskiego Koła na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich – jednej z atrakcji kiermaszu świątecznego, który tam zorganizowano od 16 listopada do 23 grudnia. Szarawość, mglistość pejzażu Poznania rozjaśniały dachy oprószone śniegiem…
Stefania Pruszyńska
Autor fot.: Dominik Golenia
Publikacja aktualizowana. Najnowsza aktualizacja: 25.01.2024, godz. 06.23
Wszelkie prawa zastrzeżone