Po pierwszej premierze opery „O Genowefie” (w 1850 r. w Lipsku) sam kompozytor ocenił ją jako dotąd jedyne takie poetyckie dzieło sceniczne.
Opera „O Genowefie” jest jedyną operą stworzoną przez Roberta Schumanna, wystawianą rzadko, lecz przeważnie w wersji koncertowej. Kompozytor, który marzył o stworzeniu wielkiej niemieckiej opery, wiele lat poświęcił na ideę jej skomponowania. A jest on także autorem jej libretta, opartego na dramacie Friedricha Hebbla „O Genowefie”, dla którego pierwowzorem było opracowanie legendy o Genowefie z Brabancji. W Teatrze Wielkim w Poznaniu tę czteroaktową operę wystawiono jako premierę 23 listopada 2010 r. z okazji Roku Schumannowskiego, na kameralnej scenie.
Czteroaktowe dzieło wystawiono od ubiegłorocznej premiery na kameralnej scenie już wiele razy (dotąd w sali im. Drabowicza miała ta opera aż 13 spektakli) w cyklu Opery Kieszonkowej, w którym prezentowane są utwory nie mające charakteru oper kwalifikowanych na dużą scenę rzadkie, niekiedy niedokończone, a nawet jednoaktowe.
Niekonwencjonalność poznańskiego przedsięwzięcia, podobnie jak i spektakle innych oper tego typu w warunkach kameralnych, ma walory nie tylko stricte artystyczne, lecz także psychologiczne. Artyści, balet, chór nawet, poruszają się w małej przestrzeni, blisko widzów, co samo w sobie stanowi novum, które wnosi zupełnie odmienne doświadczanie odbioru i także wykonawstwa dla artystów. Udziałem widowni w związku z taką formą realizacji tej opery, stanowiącą w gruncie rzeczy propozycję w dużej mierze śmiało łamiącą kanony, a bardzo dobrze przyjmowaną, jest wielkie zaskoczenie…
Co ciekawe, poza wykorzystująca nowoczesne środki prezentacji (nagranie narratorskie, telewizor) a oszczędną scenografią (przyćmione światło, trzy czarne krzesła, łóżko, wyraziste kostiumy) w tym spektaklu chór, zazwyczaj statyczny, ożywa w ruchu na scenie, po której przemieszcza się w obie strony, znika za zaaranżowanymi ścianami i stamtąd dobiega jego śpiew, zresztą odtwarzany z nośników (jednak niekoniecznie akurat w tym spektaklu ten element był udany z uwagi na zakłócenia dźwiękowe). Można by rzec, że wreszcie chórzystów słychać i widać z bliska i to w rolach aktorskich.
Dopełnieniem zaś swoistym jest telewizor − zainstalowany wysoko za widownią, przed zasłoniętymi oknami. Na jego ekranie na bieżąco jest widzialna orkiestra i artyści mogą obserwować dyrygenta. Zaś samą orkiestrę stanowi minizespół: kwintet smyczkowy, klarnet, fagot , waltornia, flet i obój – i to właśnie ci muzycy konstruują tę operę według zamysłu samego kompozytora R. Schumanna – symfonicznie.
Trzy tancerki z baletu: Beata Macioszczyk, Agnieszka Wolna, Lidia Zwolińska jako cienie bohaterów tej opery ni stąd, ni zowąd wyłaniają się z czerni tła, ze stojących krzeseł, odsłaniając swoją sztuką, ciekawie obmyśloną choreograficznie – aurę tajemniczości i nastroju świata magii. Zaś z głośnika przed każdym kolejnym aktem – płynie w skrócie zapowiedź przebiegu akcji.
Realizatorzy. Marcin Sompoliński, który sprawuje w tym spektaklu kierownictwo muzyczne, i Igor Gorzkowski w dwóch rolach: reżyseria i scenografa, stwierdzili, że w zasadzie podjęli próbę swoistej opowieści o operze Schumanna. Opowieści, która akcentuje jego specyfikę i panujący w nim klimat psychologiczny skupiony w zasadzie na trzech głównych postaciach: Genowefie – żonie hrabiego Zygfryda, hrabim Zygfrydzie oraz na jego przyjacielu Golo.
Miłość, władza, intryga. Roma Jakubowska-Handke w roli Genowefy podjęła się, zresztą z sukcesem, niemałego wyzwania – zaśpiewania partii wokalnych, które jako pieśni mają tutaj inną strukturę niż klasyczna opera, bowiem nie opierają się na podziale na recytatyw i arię i tym samym wymagają od śpiewaczki wielkiego skupienia i umiejętności tworzenia śpiewem wielu odmian nastrojów, stanu ducha bohaterki, która niemalże porusza się między snem a jawą. Miękki, ciepły głos śpiewaczki, z finezją barwiący emocje – od najcichszych i najskrytszych, nostalgicznych – po silniejsze, dramatyczne, zbudował Genowefę w tym przedstawieniu jako postać silnie kobiecą. Chłodem biło, zamierzonym, rzecz jasna, ze śpiewu Michała Marca, wcielonego w Golo. Człowieka pokrętnego, podstępnego. Zygfryda śpiewał Tomasz Mazur – jako postać dramatyczną, silną.
W tym spektaklu jego twórcy oparli się o libretto Roberta Reinicka według Ludwiga Tiecksa i Christiana Friedricha Hebbela.
Paladyn Brabancji hrabia Zygfryd, wyjeżdżając na krucjatę przeciwko Maurom, powierza opiekę nad swoją młodą, niedawno poślubioną żoną Genowefę swojemu przyjacielowi Golo. Tymczasem Golo, skrycie darzący ją miłością, zmierza swoimi zalotami do jej zdobycia. Jednak Genowefa zdecydowanie odrzuca starania Golo. Nieszczęśliwy zalotnik, pragnąc zemsty, rozpowiada, że Genowefa jest cudzołożnicą, na co dworzanie, reagując gniewem, przeszukują jej komnaty. W jednej z nich znajdują niewinnego Draga, który tam się ukrył za namową Golo, i zadają mu śmiertelny cios. Genowefę wtrącają do lochu. Golo szuka pomocy u swojej piastunki Małgorzaty, którą Zygfryd za uprawianie czarnej magii kiedyś wypędził z zamku. Małgorzata żądna pomsty za wygnanie i znając skrywane uczucia Zygfryda do Genowefy, knuje podstęp. Mami Golo wizją zdobycia tronu i Genowefy. Do podstępu używa czarodziejskiego lustra – w nim rannemu Zygfrydowi, przebywającemu w Strasburgu, odsłania akt zdrady małżeńskiej Genowefy. Za tę zdradę Zygfryd wydaje wyrok śmierci na żonę. Kolejna próba Gola zdobycia względów Genowefy, idącej na miejsce stracenia, kończy się jej odmową. Golo postanawia ją zabić. Jednak uniemożliwia spełnienie tego planu sam Zygfryd, który co koń wyskoczy – dobiega w samą porę. Błaga Genowefę o wybaczenie, bo wie, że jest niewinna. Małgorzata przyznała się do kłamstwa.
Stefania Pruszyńska