Rozmowa z Krzysztofem Wodniczakiem, autorem książki „Spojrzenia nie tylko na Teya”.
Stefania Golenia Pruszyńska: Czy łatwo było Tobie „powspominać” i porozumieć się z bohaterami tamtych czasów, aktorami i twórcami kabaretu TEY?
Krzysztof Wodniczak: − Co prawda, nie jestem „kadłubkiem” ani dobrym archiwistą swoich artykułów, lecz pamiętam wiele z nich z lat siedemdziesiątych. Pomógł mi najbardziej w przypomnieniu pewnych faktów Teyowych Aleksander Gołębiowski, który twierdzi, że wówczas najmniej pił − i dlatego najwięcej pamięta… Napisałem tę książkę, gdyż takie socjologiczno-artystyczne zjawisko, jak Tey, nie zostało dotychczas należycie odnotowane. Zaledwie pięćdziesiąt omówień, wywiadów, artykułów, trzy prace magisterskie, jedna licencjacka, kilka wydań kasetowych i płytowych – to plon dziesięcioletniego istnienia Teya i trzyletniej działalności TEYATRU. To stanowczo za mało. Dodam jeszcze, że jeden z Teyowców− Krzysztof Jaślar napisał 19 lat temu też książkę o Teyu, ale więcej w niej kabaretu niż Jaślara. U mnie jest inna konstrukcja. Więcej jest Wodniczaka (a raczej jego wędrówek ) niż Teya, który dla mnie jest pretekstem do pokazania środowiska i ludzi kultury − tej oficjalnej i tej niezależnej − Poznania.
Mówiłeś o artykułach na temat Teya. Przyznaj się do swojej aktywności popularyzatorskiej, swoistej misji w tej kabaretowej materii i dopowiedz, jak wyglądała Twoja droga do tej książki.
− Od lat poruszam się, korzystając z niegdysiejszych dokonań, chodzę alejami wspomnień, co prawda muzycznymi, organizując koncerty poświęcone Elvisowi Presleyowi czy Czesławowi Niemenowi Wydrzyckiemu, ale wspominki parateatralne to pierwsze wezwanie, które sobie narzuciłem. Przypomniałem lata siedemdziesiąte, choćby z tego powodu, że czynnie uczestniczyłem jako recenzent, opisując wszystkie programy kabaretu TEY. Pisałem o nich na łamach „Gazety Poznańskiej”, „Tygodnika Kulturalnego”, „Śpiewamy i Tańczymy, „Synkopy”, „Panoramy”.
Zastanawia mnie inspiracja, która sprawiła, że książce nadałeś tytuł „Spojrzenia nie tylko na Teya”…
− Od 1968 roku, kiedy przybyłem do Poznania, by rozpocząć studia socjologiczne na UAM, związałem się z Klubem Dziennikarzy Studenckich działającym przy Radzie Okręgowej ZSP. Wydawano tam jednodniówkę „Spojrzenia”, z którą nawiązałem współpracę. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych redagowałem nawet tematyczne numery − rockowy, reggae, bluesowy. PRL był wtedy tak opisywany, jak powinien wyglądać, a nie tak, jak wyglądał naprawdę. Jednak żaden z programów Teya nie rozgrywał się w nieokreśloności. Każdy zawierał wyraźne charakterystyczne cechy miejsca i czasu…
Moc kabaretowych spektakli Teya jednak wynikała z kreacji Zenona Laskowika i innych postaci tej sceny – prawdy odczuwanej silnie i powszechnie, a dławionej przez cenzurę i panujący ucisk komuny nad klarującą się z latami coraz wyraźniej społeczną wolą odmiany systemu z powodu ambiwalencji na co dzień (szeptano jedno w domu i w środowiskach nie znoszących czerwonego kagańca, a w oficjalnej sytuacji „filozoficznie” milczano). Tey czerpał jednak wtedy jednak wielką siłę z tak ostro zarysowanych sprzeczności i śmieszności systemu, które zresztą miały także swoją dramaturgię w powadze losów ludzkich, twórczych ograniczeniach i tej szarzyźnie życia − z ewolucją ku kolejkom po papier toaletowy… Jak postrzegasz sam te programy?
− Te programy stanowiły swoiste studium opisu, niekiedy kontemplacji, a i nie odrzucało polityki. Autorzy i wykonawcy Teya nie obierali typowych sekwencji obrazowych, lecz − pogłębienie metafizyczne. I wyznawali niemodną wiarę w człowieka. Próbowali złapać kontakt z sobą, ale podróż była ryzykowna…
Wielu kojarzy kabaret Tey z Zenonem Laskowikiem, uznając go za najważniejszą postać i kreatora specyficznej formuły scenicznej prezentacji, cieszącej się sympatią widzów. Czy Tey to jednak tylko sam Laskowik?
− Otóż, nie deprecjonując estradowej osobowości Zenona i jej wartości, trzeba jednak stwierdzić, że nie mniejsze znaczenie w kreowaniu Teya jako zjawiska pokoleniowo-kulturowego i jego legendy niemalże mieli wszyscy, którzy choćby zaledwie epizodycznie otarli się o tę scenę lub na niej się pojawili. Byli to przede wszystkim muzycy, scenografowie, tekściarze, drugoplanowi wykonawcy, a także organizatorzy imprez. Tey jednak nie zaistniał na ugorze, który trzeba było nawozić, jak radził działaczom kulturalnym Stanisław Jerzy Lec. Ten kabaret wyrósł przecież ze środowiska, z którym w jakiś sposób się identyfikował lub był identyfikowany. Uczestniczył w jego artystycznej kreacji, mającej wszelkie znamiona kultury studenckiej, którą jednakże uznawano za niewielki fragment polskiej kultury narodowej.
A pamiętasz ten moment z redakcji Dziennika Wielkopolan „Dzisiaj”, gdy z mojej redaktorskiej sieci informatorów (ten zamysł jednak troszkę działał) zadzwonił jeden z nich, by sprzedać swoją tajemną hiperwieść, że Laskowik rzucił TEY-a i założył torbę listonosza? Moje śledztwo na poczcie… i Twoja inicjatywa jako redaktora naczelnego…
− Tak. Rzeczywiście. Zenon nie od razu to chciał ujawniać…
Gdy pracowałam wstępnie nad korektą tej książki − niosło mnie wiele razy w krainę śmiechu z uwagi na dobrą pamięć tych spektakli i cytowane przez Ciebie fragmenty. I nie tylko… Czy wiesz coś o tym?
− To chyba dobrze świadczy o tej książce, że takie fragmenty kabaretu w niej działają z tak artystycznym wzbudzaniem optymizmu.