Z Krzysztofem Wodniczakiem rozmawia Andrzej Wilowski
Andrzej Wilowski: Jaka jest geneza spotkań w Antoninie?
Krzysztof Wodniczak: W roku 2005 w ramach ostrowskiego festiwalu Reggae na Piaskach zaproponowałem Jarosławowi Wardawemu jeden wieczór z szeroko pojętą muzyką etniczną. A że znał moje wcześniejsze dokonania imprezowe, m.in.: Wielkopolskie Rytmy Młodych w Jarocinie, Dobry wieczór Mr Blues w Poznaniu, Reggae nad Wartą w Gorzowie Wielkopolskim, przystał na moją propozycję. Przywiozłem wówczas do Ostrowa Wielkopolskiego wielu muzyków grających folk lub etno. Byli też studenci z Gujany i Etiopii studiujący wówczas na wielu rożnych uczelniach Poznania. Przez kilka edycji Etno Eko Fest był preludium do imprezy muzyków trójkolorowych, jak zwykło się określać reggaeowców. Kiedy zmarł muzyk Ryszard Sarbak − założyciel zespołów Gedeon Jerubbaal i Bastion – Jarek Wardawy w Ostrowie Wielkopolskim (a o tym nikt w mieście rodzinnym Ryszarda – Poznaniu nie pomyślał) zdecydował się ogłosić dla młodych muzyków grających reggae Konkurs im. Ryszarda Sarbaka. Zrozumiałe, że trzeci dzień dla etno music nie wchodził w rachubę − i jakoś się usamodzielniłem. Chociaż bywam na piaskowych imprezach, szczególnie kibicuję tym młodym kapelom, które biorą udział w konkursie.
Etniczno-Ekologiczny Festiwal organizuję przemiennie albo w Ostrowie Wielkopolskim, albo w Antoninie. Ostatnio bardzo dobrze układa się współpraca z gospodarzem, wójtem gminy Przygodzice – Krzysztofem Rasiakiem, który ma przeszłość muzyczną. W trakcie studiów w Poznaniu występował w zespole „Łany”.
Przyznasz, że zestawienie etno-eko brzmi jak tautologia. Ruch ekologiczny ma nas zbliżać do natury, a muzyka etniczna – do korzeni kulturowych, tradycji. Czy to zestawienie jest skutkiem podążania za modnymi kierunkami?
– Tak tego nie pojmuję. To, że rodzaj ludzki składa się z mozaiki ras i kultur jest istotą wspólnego instynktu. I choć wydaje się to niewiarygodne, to są i tacy, którzy chcieliby zniszczyć to bogactwo tylko dlatego, by zastąpić je pozbawionym korzeni i tożsamości konformizmem. Innymi słowy, odrzucam wszelkie zamiary wprowadzenia tak rozumianego konformizmu.
Jak wiadomo, muzyka i śpiew mają bardzo duże znaczenie dla zachowania tożsamości etnicznej. To właśnie przez nie człowiek – w czasach, gdy nie znano pisma − przekazywał historię, mity i legendy swojego ludu nawet może w prymitywnej formie dźwiękowej. Niestety, dzisiaj coraz mniej ludzi pielęgnuje swoją odmienność etniczną. A ulega „miksowaniu” wszystkiego ze wszystkim. Bo czyż Wielkopolanin będzie czuł, co gra w duszy górala nizinnego, a Krakowianin zrozumie folklorystyczne wprawki Kaszuba. Te istniejące nawet pół wieku zespoły folklorystyczne specjalizują się w muzyce i tańcach jednego regionu. Z założenia te zespoły opierają się na opracowaniach artystycznych, a ich eklektyzm polega na przedstawianiu pięciu tańców narodowych: poloneza, mazura, oberka, kujawiaka i krakowiaka. Ktoś kiedyś powiedział, że ludowizna to chropowata muzyka, a nie gładka jak pupa niemowlaka.
Proponujesz artystów mało znanych lub trochę zapomnianych. Jako doświadczony menedżer nie obawiasz się, że publiczność nie dopisze, nie zwabiona jakąś modną atrakcją?
– Widzę, że obserwujesz moje „Muzykalia” nie zawsze tematyczne, które propaguję od kilku lat. Konsekwentnie przypominam artystów, których sława może przeminęła. Ale taki jest mój klucz, żeby ocalić to, co dobre, od zapomnienia i dać impuls pojawiającym się młodym zespołom, aby przypominały też stare numery. Prawdopodobnie jest publiczność, która chętnie przypomni sobie wykonawców z lat młodości, ale młode zespoły cierpią na brak repertuaru, gdyż sięgają po sprawdzone przeboje. Mnie taka formuła odpowiada i tym samym przekonuję siebie i innych, że świat jest bardziej różnorodny, niż to się niektórym wydaje. A zapis nutowy odtwarzany ma być właściwie, interpretacja zaś pozostaje czynnikiem otwartym.
Mnie trochę już męczy ta festiwalomania. Każde wydarzenie koniecznie musi się nazywać festiwalem, a festiwal to święto. A jaki jest dzień powszedni naszej rodzimej estrady?
– W XX wieku w Polsce było kilkanaście festiwali muzycznych. Więcej było konkursów tematycznych czy imprez o wymiarze konfrontacji. Coś z tego wynikało. Pojawiały się talenty, które później próbowano szlifować. Rola mediów nie była tak znacząca jak dzisiaj. Inną miarą mierzy się status quo teraz niż kiedyś. Pamiętam, że o tym, co jest modne decydowali słuchacze poprzez Top Twenty, a dzisiaj playlisty układają specjaliści od marketingu w wielkich korporacjach. Dlatego nie zawsze to, co jest lansowane na siłę, spełnia oczekiwania słuchaczy.
Prowincjonalność i niszowość, takie określenia nasuwają się przy okazji imprezy w Antoninie. Zauważ, że nie mówię: prowincjonalność i marginesowość…
– Każdy ma ambicje robienia wielkich imprez, dla dużej publiczności, a taką trudno zgromadzić poza ośrodkami takimi jak Poznań. Jest to podwójne ryzyko, nie dość, że to propozycja niszowa, to poza dużą estradą, bez wsparcia w mediach, agresywnej promocji. Ale podejmuję je, bo wiem, że za jakiś czas Etno Eko Fest stanie się czołowe w swej dziedzinie. Nie jestem odosobniony w takich działaniach. Wiem, że folk czy etno jest muzyką niezwykle plastyczną, dobrze ta muzyka brzmi także w połączeniu z innymi stylami. Szkoda, że coraz mniej powstaje takich zespołów, coraz mniej ludzi zna ludowe przyśpiewki. Może szalenie popularne w Stanach Zjednoczonych polish polka przyczyni się do zaglądania do śpiewników. Ludzi z bogatym horyzontem muzycznym jest przecież wielu, tylko trzeba do nich dotrzeć.